Islandia – w krainie ognia i lodu
Islandia – w krainie ognia i lodu

Islandia – w krainie ognia i lodu

Islandia to było „marzenie życia”, czy spontaniczna decyzja z gatunku „tam mnie jeszcze nie było?”

Islandia to było jedno z marzeń, ale mojej dziewczyny, Aniki, której maskonury oraz lodowce śniły się po nocach. Pomysł wyprawy tlił się w jej głowie już od dłuższego czasu. To fascynacja nie tylko dziką przyroda, niesamowitymi krajobrazami, ale także melancholijną muzyką muzyków jak Ólafur Arnalds, Björk czy zespołu Sigur Rós.

Lektura blogów podróżniczych, relacje osób, które odwiedziły już tę wyspę lub Polaków, którym dane jest mieszkać na Islandii robiły na nas olbrzymie wrażenie, zwłaszcza w połączeniu ze zdjęciami czy filmami. Aż w końcu nadszedł czas, by spakować plecak i ruszyć w drogę.

Gdy już podjąłeś decyzję, że wybierzesz się na Islandię, jak i ile czasu przygotowywałeś się do wyprawy?

Same przygotowania nie były bardzo skomplikowane. Zaczęło się od wyliczeń, czy w ogóle stać nas na taką wyprawę. Bo cenowo wygląda to mniej więcej tak: przeloty najtańszymi liniami z Gdańska to ok. 1000 zł / osoba. Wynajem najtańszego samochodu na 9-10 dni 2500 zł i do tego kolejne 1000 zł na paliwo, bo chcieliśmy objechać wyspę dookoła, a to ok. 3000 km – bez fiordów zachodnich. Do tego trzeba też coś jeść, a produkty są nieco droższe niż w drogich zachodnich krajach, gdzieś spać, a noclegi również nie należą do najtańszych oraz zapłacić za niektóre atrakcje – np. wypłynięcie na obserwację wielorybów ok. 270 zł / osoba.

Założyliśmy sobie, że nie wydamy więcej niż 4 tys. zł na osobę. a biorąc powyższe pod uwagę, budżet spinał nam się średnio. Udało się nam jednak znaleźć dodatkową osobę, do podziału kosztów podróży.

Kiedy klamka zapadła, zaczęły się właściwe przygotowania, za które odpowiadała głownie Anika. Poza listą miejsc do odwiedzenia, to także sporo przemyśleń dotyczących sposobuu wypożyczenia auta, planowania noclegów, poszukiwania punktów, gdzie można zatankować auto i uzupełnić zapasy żywności itp., bo dostępność stacji benzynowych oraz sklepów zmniejsza się wraz z oddalaniem się od głównego ośrodka kraju Reykjavíku. 

Warto wspomnieć, że ze względu na koszty, zdecydowaliśmy się nocować w namiocie. Dwukrotnie rozbiliśmy się na dziko, choć znalezienie odpowiedniego miejsca jest dość czasochłonne. Kempingów jest natomiast relatywnie dużo, a ceny kształtują się w granicach 60 zł za osobę / doba. Infrastruktura raz jest lepsza, raz gorsza, ale tragedii na pewno nie ma. Na części kempingów możesz dostać za darmo gaz do kuchenki, z czego skorzystaliśmy, bo nie można brać butli na pokład samolotu. Inni turyści zostawiają – poza herbatą czy jedzeniem – także inne rzeczy, które mogą się przydać, np. śledzie czy szpilki do namiotu. Z ciekawostek, warto wspomnieć o prysznicach, które działają na monety, a woda niesie zapach siarki.

Jeśli chodzi o język, to bez problemu z Islandczykami porozumiesz się w języku angielskim, a i zdarza się pogadać po polsku, bo największą mniejszością na Islandii są nasi rodacy.

Nie ma też problemu z płaceniem kartą – nie mieliśmy ze sobą lokalnej waluty – w zasadzie wszędzie są terminale, a przelicznik banku jest mniej zbójecki niż w kantorach. Śmialiśmy sie nawet, że gdyby za głaskanie owiec trzeba było płacić, każda z blisko miliona sztuk miałaby u szyi terminal.

Warto zaznaczyć, bo wspominałem o płatnych atrakcjach – większość cudów natury jest dostępna bezpłatnie – po prostu wchodzi się na szlak, czy dojeżdża do punktu widokowego. Na stacjach benzynowych jednej z marek serwują też darmową kawę i dziwę się, że nikt jeszcze nie wprowadził takiego rozwiązania w naszej części Europy. Bezpłatne są również tzw. gorące źródła, rozsiane po całej wyspie. Ale nie jest wcale łatwo do nich trafić. Trzeba zboczyć z głównej drogi, jednak poszukiwanie sprawia wiele frajdy, podobnie jak i kąpiel w ciepłej wodzie, kiedy na dworze temperatura to zaledwie kilka stopni powyżej zera.

Szykując się do wyjazdu, warto również pamiętać o odpowiednim ubraniu, które chroni przed deszczem i wiatrem oraz szybko wysycha, ciepłe śpiwory, odpowiednie karimaty, sprzęt turystyczny itp. A! Koniecznie zapakować należy strój kąpielowy!

Na podróż wybrałeś sierpień – to przypadkowa, czy przemyślana decyzja?

Przemyślana o tyle, że tylko wtedy mogliśmy wziąć urlopy w pracy. Końcówka sierpnia, to jeszcze tzw. sezon, ale gwarancja dobrej pogody jest na Islandii tylko teoretyczna. Stare Islandzkie powiedzenie brzmi: „Jeśli nie podoba Ci się islandzka pogoda, poczekaj pięć minut i na pewno się zmieni”.

Można się wybrać na Islandię również we wrześniu, czyli już po sezonie, dzięki czemu uda się oszczędzić trochę grosza chociażby na wypożyczeniu samochodu.

Leciałeś z konkretnym planem – zwiedzę „to”, „to”, „to” i jeszcze „to”? Jak wyglądała twoja podróż?

Oczywiście trzeba było zaliczyć standard – tzw. golden circle, czyli główne atrakcje wyspy – Geysir, czyli ojciec wszystkich gejzerów na świecie, liczne wodospady, w tym spektakularny, zachwycający z każdej ze stron Gullfoss, a także przepiękne jezioro wulkaniczne Kerid, które znajduje się wewnątrz krateru wulkanu Grímsnes. W tym niesamowitym miejscu odbywały się koncerty – publiczność siedziała dookoła jeziora, a zespoły grały pływając na specjalnej tratwie. To musi być szaleństwo! Te główne atracje są skupione obok siebie niedaleko stolicy Islandii Reyjkiawiku. Tak na dobrą sprawę, aby tylko ich liznąć – można wybrać się na Islandię na weekend. My chcieliśmy zobaczyć nieco więcej, niż tylko standardowe must see.

Stąd ambitny plan, aby zobaczyć wszystko, co tylko możliwe i jest dostępne – poza tzw. interiorem, do zwiedzenia którego trzeba mieć samochód 4×4 i który oczywiście kosztuje 4 razy więcej;) Wiedzieliśmy też, że raczej zbyt szybko na Islandię nie wybierzemy, stąd mapka, którą przygotowała Anika była spuchnięta od punktów, które oznaczały miejsca, gdzie musimy dotrzeć. Oczywiście wszystko to ładnie wygląda na google mapsach, w tym czasy przejazdu. Jednak w zderzeniu z rzeczywistością okazuje się czasami nierealne do wykonania, choćby ze względu na pogodę, stan dróg, które często są szutrowe, więc jedzie się nico wolniej, w obawie o uszkodzenie auta itp.

Spotkałeś elfy?

Pomiędzy skałami kilka razy coś nam zamajaczyło. Podobnie wśród mchu pokrywającego pola lawowe oraz na obszarze Dimmuborgir. A Anika znalazła nawet dziwne ślady pozostawione najpierw na czarnej, a następnie złotej plaży, które przypominały ślady stóp nico wyrośniętego dziecka, no ale – mimo iż na Islandii Elfów jest ponoć więcej niż ludzi – są to istotny doskonale zaprawione w sztuce kamuflażu. Może innym razem…

Podobno z podróży najłatwiej nam zapamiętać smaki. Jakie zostały z tobą?

Smak codziennych śniadań – tuńczyka z puszki, który swoją drogą jest dużo lepszy niż jego polskie odpowiedniki. W ogóle ryby są na Islandii wyborne. Do tego smak codziennych obiadów – głównie fasolki z puszki w sosie pomidorowym przygotowywanej na gazie w trakcie postojów:D Spróbowaliśmy suszonej ryby, która jest miejscowym przysmakiem. Nie skusiliśmy się za to na inny  – Hákarl. To surowe mięso rekinie, które fermentuje kilka miesięcy w ziemi. Możesz sobie jedynie wyobrazić, jak musi to „pachnieć” o smaku nie wspominając…

Ze względu na ceny, które są dość wysokie, tylko raz skusiliśmy się na obiad z prawdziwego zdarzenia – w restauracji. Był na pełnym wypasie. Na pierwsze – pulpety z renifera, na drugie – gulasz z owcy, na trzecie ryba zasmażana, a wcześniej zupy z grzybów i angeliki, czyli lokalnego ziela. Do tego m.in. buraczki z jabłkami i imbirem…. ufff, pycha, a a gdzie tu jeszcze zmieścić deser.Przesmacznie.

Ach – no i oczywiście skyr, czyli mleczny produkt – przypominający nieco naturalny jogurt, który również jest narodowym przysmakiem. Najlepiej smakował jednego poranka, kiedy raczyliśmy się nim kąpiąc się w basenie geotermalnym na jednym z kempingów, na którym poza nami i miejscowym kotem nie było żywego ducha. Tutaj taka mała dygresja jarocińska – było to w miejscowości, gdzie od niedawna odbywa się pierwszy punkowy festiwal muzyczny, a my dotarliśmy tam jakiś tydzień po jego zakończeniu. Właścicielka z uznaniem wysłuchała historii o festiwalu jarocińskim.

Jeśli chodzi o smaki, choć bardziej o zapachy, pozostaje także zapach jaja. A to dlatego, że na większości kempingów woda pochodzi z gorących źródeł i w związku z tym czuć specyficzny zapach siarki.

Wyprawa na Islandię jest dla każdego?

Zachęcam każdego, żeby zobaczył te nieziemskie, może nieco surowe miejscami widoki. Ale oczywiście nie wszystkim może się Islandia spodobać, a to ze względu na panujący tam niezbyt przyjazny klimat.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tego, co może nas czekać. Tzn. czytałem, że może padać i mżyć. I że może wiać. Ale dopiero, kiedy przekonasz się na własnej skórze, jakie warunki tam panują, nabierasz respektu dla natury oraz mieszkańców tej pięknej wyspy. W Keflavíku, gdzie wylądował nasz samolot, przywitał nas deszczem. To już na wstępie obniżyło moje morale. Kiedy wieczorem udało się w lekkiej mżawce rozstawić namiot, nie spodziewałem się, że obudzi mnie woda kapiącą mi na nos. Nie mieliśmy wyjścia, wstaliśmy i zwinęliśmy częściowo namiot, aby się suszył. Akurat wyszło słońce. Ale kiedy już zaczynaliśmy pałaszować tuńczyka, ni stąd ni zowąd lunął deszcz, zamieniając nasze lokum w wielką, mokrą szmatę. Tego samego dnia przemokliśmy do suchej nitki podczas spaceru na punkt widokowy. Niemal identyczna sytuacja – świeci słońce, a w połowie drogi zaskakuje nas deszcz. Ale to jeszcze nie koniec przygód, a nie minęły jeszcze 24 godziny. Wieczorem próbowaliśmy rozbić wilgotny namiot. Próbowaliśmy, bo na przemian przeszkadzał – to deszcz, to wiatr. Wiesz, kiedy takie coś cię spotyka, nie dziw się, że morale spadają… Wtedy to pomyślałem sobie – pieprzę to! Jeśli jutro będzie tak samo, to wsiadam w auto, jadę na lotnisko i kupuję przelot nad morze śródziemne, aby wygrzać kości:D

Teraz każdy może sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce jechać na Islandię i czy jest to miejsce na wakacje dla każdego:D A teraz serio, nie byłem przygotowany na coś takiego – przemoczony, zziębnięty, niewyspany – to nie do końca to, czego oczekujesz od wakacyjnego wyjazdu, prawda?

Do tego, kiedy czytasz, że na Islandii wieje, to myślisz sobie, no spoko, wieje, co mi tam. To błąd. Tam wieje naprawdę. Wiatr buja samochodem, nie pozwala napiąć linek od namiotu, a jeśli już ci się to uda nadludzkim wysiłkiem, to natura igra sobie z tobą w inny sposób – wiatr wygina pałąki namiotu, które raz po raz uderzają cię w nocy w czoło. i mimo że masz niby odporne na watr rzeczy, to czujesz, że wiatr sobie kpi – najpierw przechodzi przez kurtkę, potem przez polar, następnie pokonuje bluzę, koszulkę i już. Czujesz go na swoim ciele…

Trochę pomarudziłem, może brzmieć to nieco tak jakby mi się nie podobało, ale było wręcz odwrotnie. Powiedziałem o tym kryzysie, który miałem. Ale następnego dnia, bardzo wcześnie, przespacerowałem się dookoła wodospadu, opłukałem twarz i napiłem się krystalicznie czystej wody ze strumienia.  Szum wodospadu towarzyszył mi w obserwacji wschodzącego słońca. A wszystko to w niemal dzikich okolicznościach przyrody. Żywej duszy, jak okiem sięgnąć. Wtedy zmieniasz zdanie i powoli zakochujesz się w tej wyspie.

No bo jak może być inaczej – że posłużę się przykładem, który napisałem z myślą o moim blogu, którego nie mam czasu uruchomić. „Niełatwo go znaleźć i trzeba dotrzeć do niego pieszo. Ale za to jaki jest to spacer! Najpierw marsz zachwycającą doliną, potem przeprawa przez rwącą rzekę i w końcu jest on – basen Seljavallalaug. Jeden z najstarszych na Islandii. Dziś już zaniedbany, opuszczony. Nie przywitał nas przyjaźnie. Zacinający deszcz i niska temperatura podejmowały próbę zatarcia śladów dawnej jego chwały. Jakby siły natury chciały, byśmy dali mu odejść w spokoju… Ale nic z tego, staruszku! Twój czas jeszcze nie nadszedł! Jeszcze niejeden podróżnik zdecyduje się zamoczyć tutaj nogi. Bo Seljavallalaug jest przecudnie położony – u podnóża gór Eyjafjöll. A woda w nim jest cały czas czysta, orzeźwiająca i ciepła. Wyobraź sobie. Zanurzasz się. Rzeka obok gra swoją melodię. A ciebie zewsząd otaczają monumentalne góry. Wierzcie mi, nie ma lepszego miejsca na relaks, kąpiel i cieszenie się cudownym krajobrazem Islandii. Ten basen to prawdziwy, ukryty skarb Islandii.”

A takich zachwycających miejsc jest na Islandii niezliczona ilość. Warto więc tej wyspie dać szansę. Ja nie żałuję.  

Rozmawiamy przed wernisażem twojej wystawy w Skarbczyku. Jaką Islandię uchwyciłeś na zdjęciach? Czy możemy w ogóle mówić o „kilku twarzach” tej wyspy?

Wybierając się na Islandię, nie myślałem w ogóle o tym, by ze zdjęć, które przywiozę z wakacji, robić wystawę. Z resztą nie był to wyjazd fotograficzny, a ważąc naszą torbę przed wylotem na lotnisku, okazało się, że aby zabrać śpiwór lub namiot, które raczej są niezbędne i zmieścić się w limicie wagowym, musiałem zrezygnować ze statywu oraz jednego obiektywu…

Zdjęcia, które można zobaczyć w Skarbczyku, to nie wystawa tematyczna w sensie – „Różne twarze Islandii” lub „Islandia kraina lodu i ognia”. To raczej wybór kilkudziesięciu kadrów, które pokazują to, co mnie najbardziej zachwyciło i co wydawało się dla mnie na tyle warte zapamiętania, że zdecydowałem się nacisnąć spust migawki – są więc wodospady, lodowce, przepiękne przestrzenie, ale i kilka kadrów z miast i miasteczek. Trochę brakuje mi ludzi, ale to dlatego, że nie spotkaliśmy ich zbyt wielu. Są za to zwierzaki – owce, których jest tam ze trzy razy więcej niż mieszkańców, czy symbol Islandii – Maskonury.

Wystawa „Pocztówki z Islandii”, to subiektywny wybór zdjęć z wyprawy na tę piękną wyspę, które jak sądzę, choć trochę pokazują, jak różnorodna jest to kraina i być może zachęcą kogoś, by odwiedzić to niezwykłe miejsce.

Z wakacji przywiozłem jednak ładnych paręset zdjęć, bo uwierz mi, Islandia, to w zasadzie samograj fotograficzny. Gdzie nie spojrzeć, to motyw godny uwiecznienia. Stąd też czasami irytacja moich kompanów podróży, kiedy musieli ponaglać mnie, bym skończył fotografować, bo przed nami jeszcze długa podróż. Ale jak tu przestać, kiedy raz zza góry wyłania się piękne słońce, czyniąc zieleń soczystą, góry lśniącymi, tworząc sielski obrazek; a raz tę samą górę oplatają chmury, co powoduje, że to samo miejsce wygląda totalnie inaczej, złowrogo, depresyjnie, nieprzyjemnie?

 Chciałbyś jeszcze wrócić na Islandię? A może mógłbyś zamieszkać tam na dłużej?

Zdecydowanie. Wynika to przede wszystkim z lekkiego niedosytu. a właściwie głodu, bo nie da się poznać tej wyspy w ciągu kilkunastodniowego wyjazdu. Na pewno chcielibyśmy z Aniką zobaczyć jeszcze fiordy zachodnie, które musieliśmy ominąć ze względu na brak czasu czy interior, ze względu na samochód, który nie pozwalał nam wjechać w głąb wyspy. Chcielibyśmy też odwiedzić niektóre z miejsc licząc na bardziej sprzyjające okoliczności pogody.

Po powrocie i przejrzeniu zdjęć, przez pierwszy kilka dni szukałem nawet nieruchomości na Islandii. Ale chciałbym pomieszkać też dłużej w innych miejscach –  czy to we Włoszech, w Chorwacji czy w polskich Bieszczadach. Z resztą, chyba nie ma miejsca, w którym byliśmy i do którego nie chcielibyśmy wrócić, by poznać je lepiej, by poczuć klimat mocniej. Chociażby wspomniane Bieszczady – jedna mała, polska kraina, którą staramy się odwiedzać regularnie. Są one cały czas dla nas fascynujące i poza znanymi nam szlakami, docieramy również do miejsc, których nigdy wcześniej nie zobaczyliśmy. A jest jeszcze tyle miejsc w Polsce i na świecie, które warto zobaczyć. Życia nie starczy.

Zapytałeś o wstępie o marzenia podróżnicze. Mi śnią się Stany. Ale żeby ponapawać się samym tylko Wielkim Kanionem nie starczy miesiąca. Plan podróży, bardzo wstępny, już jest, a mianowicie – odwiedzić – i być może opisać oraz sfotografować – wszystkie miejsca, o których w swojej książce „Klimatyzowany koszmar” pisze Henry Miller i zakończyć wyprawę w Big Sur w Kalifornii. Ale to temat już na inną rozmowę. A jego podróż po USA trwała trzy lata…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *