Norwegia: w królestwie fiordów
Norwegia: w królestwie fiordów

Norwegia: w królestwie fiordów

Bzzzzzzyyyt. Wyjątkowo płynnie rozsuwam zamek od drzwi namiotu. Uhuuu! Rześko! Nie potrzebuję już kawy. Na pewno. Ale oczy mam jeszcze przymknięte. Najpierw pozwolę, by pierwsze promienie słońca nieśmiało pogładziły mnie po policzkach. Takie momenty trzeba celebrować. Wyjątkowe i niepowtarzalne. Dzień dobry! Dzień dobry fiordy! Pięknie was widzieć z tego miejsca. Witam z Preikistolen i zapraszam na krótką relację z Norwegii, królestwa fiordów.

Tak – decyzja o kupnie biletu do Oslo była szybsza niż czas, w którym czytasz to zdanie. I choć jeszcze dobrze nie skończyliśmy planowania wyjazdu, to już siedzimy w wypożyczonym aucie i mkniemy ku pierwszej atrakcji.

Renifery na dobranoc, wodospady na dzień dobry

Przed zmrokiem musimy połknąć jak najwięcej kilometrów, bo lista miejsc do zobaczenia  w ciągu tygodnia jest długa, podobnie jak trasa, którą chcemy pokonać podczas wyjazdu. Nawigacja pokazuje ponad 2 tys. kilometrów. W Polsce 300 km dziennie, to pikuś, ale w Norwegii? Biorąc pod uwagę ograniczenia prędkości i krętość dróg, to nie jest bułka z masłem. Zwłaszcza, że wystarczy opuścić miasto i niemal od razu można podziwiać piękne krajobrazy i chciałoby się co rusz zatrzymać i popodziwiać.

Jeszcze na dobre nie rozpoczęliśmy podróży, a już mamy pierwszy, niespodziewany, przystanek i nieplanowaną atrakcję. Choć słońce już zaszło, to jest wystarczająco jasno, by pomiędzy szarozieloną roślinnością płaskowyżu udało się wypatrzyć stado reniferów, które spokojnie przemieszcza się swoimi drogami. Tłem dla tej wędrówki, na której czele  podąża rogacz o szaro-beżowym umaszczeniu, są piękne góry z pozostałością pokrywy śnieżnej i wodospadami.

Choć wodospady nie są w sierpniu aż tak porywające, jak na wiosnę, to i tak zamierzamy przyjrzeć się z bliska jednemu z nich. A w zasadzie to septetowi: Siedem Sióstr, które są zlokalizowane na jednym z piekielnie stromych klifów króla fiordów – Geirangerfjord (około 600 km na północny zachód od Oslo).

Na spotkanie z Siostrami popłyniemy kajakiem. Po krótkim instruktarzu obsługi sprzętu pływającego, w tym sterowania – zamiast wioseł do zmiany kierunku używa się płetwy sterującej, którą manewrujemy używając nóg – dostajemy pagaje, laminowaną mapę i instrukcję do zawartych na niej ostrzeżeń. Jedno raz po raz będzie mi się przypominać podczas tych kilku godzin spędzonych na wodzie. Ale póki co machamy wiosłami robiąc przystanki na podziwianie przyrody, zdjęcia i delektowanie się szumem wody płynącej po stromych zboczach. Czasami stawiamy też czoła zdradzieckim falom wywoływanym przez duże jednostki pływające;)

Fala tsunami może zakończyć żywot Geiranger

W końcu jest, a właściwie są. Zatrzymujemy kajak i przyglądamy się spektaklowi, który dają Siostry. Wyobrażamy sobie, jak spektakularnie mogą wyglądać warkocze w momencie, kiedy jeszcze zima mocuje się wiosną, a za sprawą topniejących śniegów ilość wody, która spada siostrzanymi warkoczami do wód fiordu, jest o wiele większa.

To m.in. z powodu obłędnych widoków miejsce to – mam tu na myśli cały fiord Geiranger wijący się w literę S, który jest często nazywany tym najpiękniejszym w Norwegii – trafiło na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2005. Kiedy jeszcze podziwialiśmy Geirangerfjord z licznych punktów widokowych prowadzących do małej wioseczki Geiranger, jego długość (15km) czy szerokość (około 1,3km) stanowiły tylko liczbowy opis, który dopiero w konfrontacji z rzeczywistością, czyli pokonywaniem go kajakiem o długości trzech metrów, może przyprawić o zawrót głowy.

Skoro nacieszyliśmy oczy małą kumulacją wodospadów, możemy ruszać w drogę powrotną. Choć woda jest w miarę spokojna, to czuję lekki niepokój. Płynąc kajakiem blisko ścian fiordu, które wcinają się w toń wody, bez brzegu i bez widocznego dna, kiełkują mi w głowie myśli z ziarenka ostrzeżeń zasadzonego przez człowieka z wypożyczalni. Przestrzegał: Trzymajcie się z dala od brzegu-nie brzegu, czyli miejsca, gdzie woda łączy się ze skałą. 

Skupiam się więc na wiosłowaniu i robieniu zdjęć, i sam sobie doradzam, by zbytnio nie unosić wzroku. Wysokość i stromość ścian fiordu oraz myśl o tym, że kawałek skały może się tak po prostu oderwać i zrobić nam krzywdę, powoduje dość dziwne uczucie. Jakby odwrócony o 180 stopni lęk wysokości.

Oczywiście to wielkie obawy, to tylko żarty, niemniej jednak faktem jest, że obszar fiordu jest narażony na wielkie niebezpieczeństwo. W czarnym scenariuszu założono, że w wyniku osunięcia się masy ziemi i skał na dno fiordu, powstanie tsunami, które może mieć nawet kilkadziesiąt metrów. W mgnieniu oka znikną wtedy zarówno okoliczne wioski, wielkie wycieczkowce, że o naszym kajaku nie wspomnę. Działy się takie rzeczy na świecie.

Widmo katastrofy, która koniec końców podczas naszej podróży nie nadeszła, jednak ciążyło. Wiosłowałem więc nieco szybciej, jakby to miało nas w jakikolwiek sposób ocalić;)

Nocleg z widokiem za milion dolarów

Fiordy dobrze jest podziwiać z różnych perspektyw. Poza kajakiem można spoglądać na nie z niesamowitych, przeszkolonych platform czy wybierając się w rejs olbrzymim promem, który mimo swoich gabarytów w dziecinnie łatwy sposób zatrzymuje się przy mikro przystankach zabierając podróżnych. Niesamowite są także naturalne punkty widokowe, jak choćby Preikistolen, od którego zacząłem ten tekst.

To klif  o wysokości 604 m, położony nad Lysefjordem. Klif dość specyficzny, bo oglądany z góry jest kwadratem o wymiarach około 25x25m i nie wygląda jakby miał stać się jedną z największych atrakcji turystycznych. Kiedy jednak spoglądamy na niego z innej perspektywy albo podchodzimy do krawędzi półki skalnej nogi robią się jak z waty. J

Trekking na Preikistolen jest super fajny, niezbyt wymagający i dający dużo frajdy. Kilkukilometrowy spacer rozpoczynamy tak, by dotrzeć na miejsce na około godzinę przed zachodem słońca. To da nam czas na znalezienie odpowiedniego miejsca do rozbicia namiotu. Tak jak wszystkie inne i tę spędzimy właśnie pod namiotem.

W Norwegii jest bowiem drogo. Nawet bardzo. Nie znaczy to jednak, że nie można podróżować po tym kraju względnie tanio, wystarczy iść na pewne kompromisy. Zwłaszcza, że obowiązujące prawo do swobodnego korzystania z natury, tzw. Allemannsretten mówi o tym, że człowiek jest integralną częścią przyrody i w związku z tym powinien mieć do niej nieograniczony dostęp. Można więc spać na dziko wszędzie tam, gdzie nie jest to zabronione.  Stąd decyzja o namiocie, który mamy od naszego pierwszego wyjazdu do Norwegii, kiedy to z prostej kalkulacji wyszło, że nawet dokładając do zakupu jeszcze dwa śpiwory i tak zapłacimy mniej, niż za nocleg w hotelach.

Nocleg nie kosztował nas więc ani złotówki, a widoki, wrażenia i doświadczenia z nocy w okolicach Preikistolen, choć warte bez mała miliona dolarów, są bezcenne. Nic dziwnego, że klif ten stał się jednym z pocztówkowo-instagramowych symboli Norwegii.

Troll wyciąga język do instagramowiczów

Naturalnym punktem widokowym, który zyskał dużą popularność za sprawą serwisu Instagram i stał się pocztówkowym symbolem, jest tzw. język trolla – Trolltunga, czyli kolejna zjawiskowa formacja skalna. Aby zrobić sobie zdjęcie na jęzorze skalnym wiszącym około 700 metrów nad jeziorem Ringedalsvatnet trzeba poświęcić jeden dzień i pokonać liczącą około 25 km trasę prowadząca przez góry. Nie odpowiem Wam czy warto. Zwłaszcza, że na miejscu często trzeba odczekać swoje w kolejce do wejścia…

Dużym zainteresowaniem cieszy się także Lodowiec Briksdalsbreen, na spacer do którego również się wybraliśmy. – Z roku na rok lodowiec jest coraz mniejszy. Dosłownie kurczy się w oczach – rzucił siwobrody właściciel kempingu podając kawę, od której rozpoczęliśmy dzień podziwiając rozświetlone na horyzoncie lodowe czapy. – Zanim wyjdziecie, popływajcie łódką. To dobry sposób, by nie myśleć – dodał, a my zrobiliśmy tak, jak powiedział.

Szmaragdowa toń jeziora, w której wszystko odbijało się jak w magicznym lustrze i wyglądające zza wzgórz promienie wstającego słońca skierowały nasze myśli w pozytywnym i radosnym kierunku. Jednak na miejscu widok rzeczywiście jest smutny. Zwłaszcza jeśli porównamy go sobie z historycznymi zdjęciami i zwrócimy uwagę na tabliczki informacyjne, znakujące na szlaku miejsca, do których sięgał dawniej jęzor lodowca…

– Byłem tutaj, również w sierpniu, 10 lat temu. Stałem dokładnie w tym samym miejscu, a jęzor sięgał mi do stóp – powiedział Holender, z którym zamieniliśmy kilka zdań spoglądając przez toń wody w kierunku smutnie małego jęzora wiszącego wysoko na skałach. Rzeczywiście przejmujący to widok. Wyglądał, jak wystraszony. Skurczony i pogodzony ze swym losem. Jęzor lodowca powoli odchodził zostawiając coraz więcej przestrzeni gołym, surowym i obojętnym na jego los głazom.

Zmierzając do kolejnego z celów podróży, wykręciliśmy jeszcze na chwilę w boczną drogę, która prowadziła do innego punktu widokowego na lodowiec. Drewniana ławka, ani żywej duszy dookoła, kompletna cisza i charakterystyczne niebieskości w zachodzącym słońcu – to idealne miejsce na ostatnią pożegnalną lodowcową wieczerzę ugotowaną na wodzie zaczerpniętej z górskiego źródła. Pięknie i smutno zarazem…

Nie kończmy jednak tej opowieści w pesymistycznym tonie. Trzeba odwiedzić Norwegię choćby dlatego, by stojąc na dziobie statku wpływającego do portu poczuć się jak wiking, zajrzeć do domków z dachami pokrytymi mchem posadowionych w najbardziej niesamowitych miejscach, żeby głaskać owce o poranku i próbować zliczyć gwiazdy na niezanieczyszczonym światłem niebie, czy chociażby po to, by skosztować najlepszych na świecie śliwek i obcować z naturą tak blisko jak tylko jest to możliwe. A wszystko to można zrobić w zaledwie tydzień. Polecam. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *