Pierwsze piętro chmur ułożyło się w kształt rozwielitki, która spacerując po plecach śpiącego w słońcu lwa morskiego rozdmuchiwała kolejne kształty na niebie. Dostrzec można było żółwia, ryby przecinki i inne stworzenia. Chciałbym to dla was naszkicować albo najlepiej namalować w stylu Moneta albo chociaż uchwycić na zdjęciu w sposób, w jaki o tym obrazie myślę, ale warunki na łodzi nie pozwalają wykonać fotografii.






Silniki speedboata ryczą monotonie i cichną od czasu do czasu kiedy podskakujemy na falach i dno naszej łodzi uderza w oceaniczną toń. Kiedy raz za razem rozcinają fale, wprowadzają dziwny, transowy rytm, który zdaje się ułatwiać wyobraźni odczytywanie kształtów na horyzoncie. Na ten przykład ta skała wygląda jak wypisz, wymaluj głowa lwa. Ale z przesadziście długą szyją. Nikt nie zwrócił jeszcze na to uwagi? Spokojnie mogłaby to być atrakcja turystyczna, jak nie przymierzając skała słoń na Wyspach Owczych. Tutaj, na Galapagos, jeszcze na to nie wpadali, choć stworzyli raj i jak twierdzą, jest to miejsce bliskie edenu jeśli chodzi o zrównoważoną turystykę, bo mimo iż przepalamy ropę i emitujemy zanieczyszczenia nie tylko transportowe, to bez turystów nie byłoby tu już żadnej ochrony środowiska, a co za tym idzie nie byłoby tu zapewne także i unikalnych zwierząt.
Przyszedłby przemysł i dosłownie by je zjadł.
A tak to przemysł mieli turystów. Zastanawiam się, czy o tym pisać, bo niby człowiek wiedział, ale chyba się nie spodziewał. Te wyspy są dość drogie (takie miałem wtedy odczucia i pokrótce je tutaj opiszę). Chodzi mi tutaj bardziej o sam system i organizację, które to wyglądają tak, że na każdym rogu oczekuje się od ciebie dolarów. Wjazd na wyspę, pierwszy formularz 20 dolarów. Pieczątka w paszporcie 100 dolarów. Transport do przystani 5 lub 25 dolarów. Boat taxi 1 dolar. I tak dolar za dolarem aż w końcu docierasz do pierwszego miasteczka. No prawie, bo jeszcze tylko kolejny autobus lub taxi za 5 lub za 25 dolarów. I jesteś. Goły:) I już na miejscu, miejscu, jeśli chcesz wypłynąć na wycieczkę, szykuj minimum 60 dolarów. Za pół dnia. Minimum 150 dolarów za dzień cały i ciesz się, jeśli dadzą ci piankę do snurkowania w gratisie. Chcesz zobaczyć żółwie-giganty, 40 dolarów taksówka i 10 dolarów wstęp. Za wypożyczenie kaloszy nie musisz płacić, ale za skarpety już tak. haha! Herbata? Co łaska, minimum 1 dolar. W sklepach, w których musisz dopytywać o cenę każdego produktu, drożej jest niż na kontynencie, wiadomo, wyspa.
Ten niesmak powstaje przede wszystkim z tego powodu, że kiedy kupujesz bilet na podróż na inną wyspę za kolejnych 30 dolarów, nie wiesz jeszcze, że będziesz musiał zapłacić dolara za wejście na molo i kolejnego dolara za wodną taksówkę, a potem jeszcze raz za water taxi i kolejne 10 dolarów z tytułu możliwości wejścia na ląd… dość. Trochę mi się ulało, no ale ten trip trochę przepala nasz wyprawowy budżet. No i przede wszystkim lepiej czułbym się, gdybym mógł zapłacić za wszystko od razu, z góry, a nie wydawać dolary na lewo i prawo, nie wiedząc ile jeszcze:)
[tych kilkanaście zdań – od „przemysł mieli turystów” – skreśliłem na gorąco – bieżąco, zaraz po wylądowaniu, jeździe busikiem (kiedyś szło się ten fragment trasy pieszo), promem i jeszcze autobusem. Marudzenie wydawało mi się wtedy bardzo uzasadnione, choć po czasie zmieniam zdanie i wszystko to blednie wobec faktu, jak piękne, unikalne są to miejsca i jak wyjątkowe są to doświadczenia. Za wszystkie usługi, oczywiście, płacisz, ale możesz spędzić na Galapagos tydzień i korzystać z obcowania z naturą za freee, np. wylegując się z uchatkami na plaży, albo spacerując w towarzystwie innych zwierząt. To jest naprawdę warte każdych pieniędzy. Marudzenie potraktujcie więc tak, jak traktują to moi znajomi – nazywając je po prostu włodkowaniem, które z narzekactwem nie ma nic, a nic wspólnego;)]









Na szczęście żółwie giganty możesz zobaczyć na chodniku tuż za rogatkami miasta, a już uchatki, kraby czy pelikany masz na wyciągnięcie ręki, potykasz się o nie dosłownie na każdym kroku. Uchatki śpią na ławkach na molo albo gramolą się niezdarnie na pontony lub łodzie miejscowych… Już po krótkiej chwili przestajesz zwracać uwagę na iguany krótsze niż pół metra… A do tego ptaki polujące na kraby czy inne morskie stworzenia nie są płochliwe wcale a wcale, co daje doskonałe możliwości podglądania fauny. Do tego opuncje sięgają nieba, nie dudni muzyka (przynajmniej w większości miejsc), a do tego piasek na plażach jest drobny niczym cukier puder, a woda krystalicznie czysta. Maż możliwość dosłownie poczuć i zobaczyć, jak ważną rolę w ekosystemie świata pełnią namorzyny, a jak lekko dopisze ci szczęście, to niedaleko brzegu spotkać możesz i rekiny i żółwie.
Rozumiecie więc teraz te dylematy? Przyjeżdżać tu, czy nie przyjeżdżać? Wydaje mi się, że im głośniejsze są silniki łodzi, tym bardziej marudny się staję;)
Patrzę sobie dalej na horyzont, przed skałą w kształcie lwa morskiego, po którego plecach biega rozwielitka, mocno zarysowany jest kształt potwora, znanego z Gwiezdnych Wojen – Jabby. Raz po raz a to zamyka, a to otwiera oczy, nad którymi ciążą zwaliste powieki. Bardzo oczyszczające jest to zajęcie. Uczę się rysować w myślach, aby jak najlepiej oddać kształty tego marinistycznego pejzażu połączonego z elementami sajensfiction. A do tego jeszcze te chmury układające się teraz w kręgi – ślady zębów iguany odciśnięte stemplem na niebie zasnutym chmurami. I jako smaczki małe kręgi, małe huragany dodaję tu i ówdzie na mojej sztaludze.
Trochę się rozpisałem. No nie na temat, bo w planach miałem, by opisać Wam dzień spędzony na snorklingowej wycieczce. Ok. Zaczynamy. Kończąc, bo płyniemy właśnie do portu. Wracamy.
Nie mogę się już doczekać, kiedy zgram zdjęcia i zobaczę, czy udało się uchwycić latające delfiny, które swoimi akrobatycznymi sztuczkami przywitały nas na wodach oceanu spokojnego niedaleko brzegów Galapagos (udało się;)).
Bardzo to było wdzięczne widowisko.
A już za chwilę zejdziemy pod wodę, by spotkać się z tym morskim towarzystwem. Odziani w pianki, płetwy, rurki i okulary wskakujemy do wody. Tam czekają już na nas płaszczki, małe rekiny, niezliczone ilości kolorowych ryb, rozgwiazdy i żółwie. Te ostatni dostojnie poskubują sobie podwodne rośliny. Niby też gigantyczne, ale różnią się od tych na lądzie. Znacząco, co jasne.
Płynę i przypominają mi się dwie ciekawostki odnośnie tych stworzeń – że ich łapska są na kształt słoniowych. Wyczuwają wibracje ziemi. I druga – nie wiedzieć czemu – ale że na Isabeli, kolejnej wyspie, na którą teraz płyniemy, w czasie covidu było tak krucho z jedzeniem, że ludzie jedli zółwie… (tej informacji podanej przez jednego z przewodników, zaprzeczy inny przewodnik mieszkający na co dzień na Isabeli. No, nieważne. Wracamy pod wodę.
Podwodny świat obserwujemy przez godzinę. Gonimy za sardynkami, machamy płetwami, krzyczymy, gdy widać rekiny, a krzyk ten śmiesznie brzmi przez rurkę:) Drugie snurkowanie za dwie godziny, będzie podobne, choć w płytszych wodach, w zatoczce. Ale, ale. Będziemy musieli oddychać spokojnie, bo wkroczymy do miejsca, gdzie odpoczywają rekiny.
Strach nie były właściwym słowem, bardziej respekt. Wyobraźcie sobie, że w podstawowym wyposażeniu – maska, płetwy, gatki – wpływacie w korytarz o szerokości dwóch, trzech metrów, po którego lewej stronie są pionowe wulkaniczne skały, nie dające możliwości ucieczki, po prawej również pionowe wulkaniczne skały, nieco niższe, ale również uniemożliwiające ucieczkę. I w środku ty. przed tobą kilka osób, za tobą kilka osób. No taka niesprzyjająca manewrom przestrzeń. A pod tobą widzisz te szare cielska rekinów… I widzisz, że jeden z nich, wyglądający naprawdę groźnie, zaczyna płynąć w naszą stronę…
Nie wyczuł jednak zagrożenia, więc reszta, niczym okręty podwodne gotowe by ruszyć na wojnę, cały czas dryfowała niewzruszona…
Kiedy woda nie jest super przejrzysta i nie widzisz dokładnie, nie wiesz do końca, jak się przy nich zachować, bo budzą grozę ale też zachwyt. I niby wiesz, że to akurat ten gatunek, którego nie interesuje człowiek, ale też widziałeś filmy o morskich potworach i czytałeś też relację, o turyście który kilka lat temu został pogryziony blisko brzegu. Incydent odosobniony – stwierdzono po fakcie.
Mi to jednak nie pozwalało – w przededniu – spać spokojne, śniło mi się, jak rekiny i żółwie odgryzają Aniki palce. Hahaha. Ale już bez żartów – pod wodą były też ryby XXX niezbyt przyjazne, na które gdyby nadepnąć nie skończyłoby się to dobrze i kiedy zbyt blisko, przypadkiem, podpłynąłem do uchatki z młodym, trzeba było brać płetwy za pas w tempie iście ekspresowym. Wkurzony samiec poryczał najpierw z brzegu i nagle wsunął się do wody, by pokazać czyje to jest terytorium i że mamy spadać. Były lekkie emocje. Nie powiem. Gaci nie zmoczyłem, bo byłem w wodzie. Ha ha co za głupi dowcip.
Tak czy inaczej – trzeci dzień tutaj minął – wspomnienia są, choć kilku zdjęć i filmów nie ma. Bo wszystko to – prawie – nagraliśmy go pro. Chyba. Bo trzeba poćwiczyć nie tylko nurkowanie, ale wyłączanie i włączanie kamerki pod wodą:)
Za wszystko zapłacono kartą master card i dolarami. Swoją drogą to mocne haslo reklamowe, nie da się go nie lubić i nie zapamiętać.
A! i odpowiadając na pytanie, czy warto wybrać się na Galapagos, mimo iż wyprawa do najtańszych nie należy? Warto. To doświadczenie warte każdych pieniędzy.









































