Kiedy piszę te słowa mijają właśnie prawie trzy miesiące naszej podróży. Siedzę w absolutnej ciszy w samochodzie, czekając, aż zrobi się kompletnie ciemno, aby móc podziwiać nocne niebo nad pustynią Atacama w Chile. Ponoć to jedno z najlepszych miejsc na świecie, do obserwacji. Ponad 80 dni to dobry czas na podsumowania. Niektórzy okrążyli świat w tyle dni. My dopiero co liznęliśmy kilka krajów Ameryki Południowej.
Zaczęliśmy w Kolumbii, skąd pojechaliśmy do Ekwadoru, w ktorym odwiedziliśmy także Galapagos. Następnie spędziliśmy wspaniały czas w Peru, daliśmy oczarować się Boliwii, a po Chile, a przed przenosinami na kolejny kontynent, czeka nas jeszcze Argentyna. Choć w przypadku tych dwóch ostatnich krajów interesuje nas przede wszystkim geograficzna kraina zwana Patagonią. Wracając do podsumowania, Nasyciliśmy zmysły taką ilością piękna jeśli chodzi o florę i faunę, że starczyć powinno na ładnych kilkanaście lat:) I jak to w życiu, choć nieco bardziej intensywnym, niezwyczajnym, niestabilnym i pełnym zwrotów akcji, bo dziejącym się w nieco innym systemie, bo podróżniczym, ze zmianami miejsc, wyczerpującymi, wielogodzinnymi podróżami busami, o których można by opowiadać osobne historie, z prawie codziennym pakowaniem całego dobytku do plecaków, ze zwyczajnymi zmaganiami z dniem codziennym, w którym jest i choroba i wizyta w banku w sprawie zgubionej karty kredytowej i czas na rozmowy z nowo poznanymi ludźmi, w tym kołowrotku zdarzeń doświadczyliśmy zarówno dobrych i złych chwil, choć więcej na pewno było tych pozytywnych.
Ameryka Południowa zaskakuje na każdym kroku. Prawie każdy dzień mógłbym opisać jako odrębną historię, ale może podzielę się obserwacją – moim subiektywnym odbiorem tego kontynentu.














Im dłużej podróżuję, tym bardziej czuję, jakbym przeniósł się w czasie, do Polski wczesnych lat 90. I nie jest to nic negatywnego. Na ulicy, dosłownie, można kupić wszystko. Począwszy od pirackich filmów, bazarowych podróbek znanych odzieżowych marek, przez wszelkiej maści cepelię, aż po piloty, radia czy telewizory. Na stacji kolejki miejskiej można pograć na tzw. automatach w gry jak Mortal Kombat czy Tekken. Wymienić walutę możesz u typa wyglądającego na zwykłego przechodnia, a u przypominającej twoją babcię pani kupisz lemoniadę z wiadra albo oranżadę w woreczku albo wszelkiej maści chrupki – dosłownie – na kilogramy.
Możecie sobie wyobrazić, jak wygląda handel na prowincji – mięso kroi się piłķą do drewna. A. I do tego coca-cola. Smakuje tak jak kiedyś, w dzieciństwie, bo ładują do niej cukier, a nie syrop kukurydziany. Ten smak, niczym czarodziejskie zaklęcie dodatkowo wzmacnia tę aurę powrotu do przeszłości.
Zgubiłem wątek i wracam po przerwie, bo wyszedłem z auta spojrzeć na niebo, a tam obłoki Magellana widoczne gołym okiem. Wcale się nie spodziewałem, więc tym bardziej cieszy taka niespodzianka. Warto było taszczyć ze sobą statyw przez pół świata.

Staram się wybrać jakieś jedno doświadczenie, to najbardziej naj. Ale nie jest to możliwe. Przecież tylko wczoraj jedliśmy pyszną empanadę, która była miłą odmianą po kiepskiej jakości pieczywie w Boliwi i Peru, symbolicznie postawiliśmy nogę w miejscu, gdzie przebiega zwrotnik Koziorożca, mknęliśmy autem pośród alei wulkanów i zajrzeliśmy do opuszczonej wioski, zielonej oazy pośrodku nieprzyjaznej pustyni. A to tylko jeden dzień. Nie skłamię, jeśli napiszę, że prawie każdy obfituje w tak liczne doświadczenia, od drobnych przyjemności, po naprawðę piękne doświadczenia, które zdarzają się tylko raz w życiu. No bo takimi można nazwać obcowanie z naturą na Galapagos, majestatyczny widok na Macchu Picchu czy spoglądanie na niebo w miejscu, gdzie nie ma zanieczyszczenia sztucznym światłem…
A teraz czas by chwytać dzień, potem zapisać na dysku masę fotografii, a czas na wspomnienia będzie później. Tymczasem rzućcie okiem na kilka zdjęc z naszej wyprawy.





