Na argentyńskich drogach
Na argentyńskich drogach

Na argentyńskich drogach

Na jasnoniebieskim bezkresie nieba chmury ułożyły się w długie, prostokątne pasy. Narysowane od linijki. Aż nierealne. Jakby ktoś celowo rozpostarł nad argentyńskim stepami flagi tego kraju.

Wraz z słońcem, które dopiero zaczynało swą wędrówkę, podróżowało się od razu raźniej. I jakby chętniej zapraszało się do wnętrza auta wiatr, przed którym jeszcze chwilę temu, staraliśmy się schować na patagońskich szlakach.

Droga, najpierw trasą do i z El Chalten, w tym krajowymi 40 i 3, jest długa i nużąca. Płoty, step, czasem jakieś zwierzaki i zakręty, jednak głównie płasko jak okiem sięgnąć. Jedziesz 110 km/h a wydaje się, jakby 20 na godzinę. Kawa? Temat na osobną historię. I w Chile i w Argentynie lura. O jezu. Rzadko, o ile w ogóle, piłem w życiu gorszą. Mają ekspresy na stacjach. Miłą obsługę. Wygodne fotele. Wifi, dostęp do ładowarek. Wszystko super, Ale kawa jest paskudna. Naprawde okropna.

Dobrze jest więc mieć pod ręką dużo muzyki, bo ani radia, ani miejsc do zatrzymania nie uświadczysz. No droga długa jest. Nie wiadomo, gdzie jej kres.

Chociaż czasami wiadomo. W Argentynie kilka razy natknęliśmy się na znaki: koniec asfaltu. Ni stąd ni zowąd wyrasta taki po środku niczego. Wyłącza się asfalt i włącza szutr. Pół biedy, kiedy jest to szutr w dobrym stanie. Ale kiedy przy przekraczaniu granicy z Chile do Argentyny w drodze z Torres del Paine zwinięto chilijski asfalt i rozwinięto argentyński szutr dosłownie zobaczyłem granicę i poczułem , jakbym wkraczał do innego świata. Wertepy były niemiłosierne i kląłem na czym świat stoi. Moje przekleństwa zagłuszały tylko dźwięki kamieni bijących o podwozie…

Ale zanim zacząlem przeklinać. Posterunek celny po stronie czilijskiej prawie przejechałem. Tylko krzyczacy celnicy zwrócili Aniki uwagę, więc zawróciliśmy. Było wesoło.

A Po argentyńskiej stronie, budka jak na polskiej wsi 30 lat temu. Jakbym zatrzymał się u jakiegoś gospodarza i poszedł kupować bimber do stodoły. Urzędnicy ani super formalni, ani supermili. Jacyś tacy. O. Nie wiem, w sumie jacy;) ani o Messim ani o Lewandowskim. jakby byli za karę, chociaż rozumiem. Jakbym dojeżdżał codziennie do pracy ładnych kilkanaście kilometrów po tym szutrze, to też nie byłbym w stosunku do petentów miły:)

Panorama na góry rysująca się na horyzoncie po zachodzie słońca osłodziła mi brak odrobiny czułości ze strony celników:)

A potem już czekała na nas normalna, nieco dziurawa droga. Google wskazywał do El Calafate krótszą trasę, ale zagadnięci policjanci odradzili podróż. Jeśli możesz, nadłóż 100/200/300 km, bo i tak będziesz szybciej.

Droga nużąca, ale trzeba utrzymać koncentrację, bo stada guanako, tylko czekają, aby przekroczyć asfalt. Czasami też napotkasz zające i pancerniki, a – na szczęście – strusie i owce przed wtargnięciem na drogę skutecznie powstrzymują płoty.

Ah płoty! Jeszcze te płoty. Nieodłączny element krajobrazu. Setki kilometrów płotów. Płoty. Wszędzie płoty. Odgradzaĵą zwierzęta (nie wszystkie, ale o tym innym razem) od drogi. Ale też człowieka od natury. Dostęp do oceanu jest bardzo, ale to bardzo ograniczony. Wiadomo. Wlasnosc prywatna odgrodzona płotem:)

W sumie, to może na niebie nie została zarysowana argentynska flaga, tylko właśnie płoty. A może jednak flaga, ktora w ikoniczny sposob prezentuje ten nieodłączny element argentynskiego krajobrazu?

No. I tak to się jeździ patagońskim stepem:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *