Lipiec, wakacje, słońce, woda, plaża – przewróciłem właśnie kartę z kalendarza i przeniosłem się na Dominikanę. Wahałem się z wyborem tego zdjęcia, bo wydawało mi się takim standardowym lanszaftem, a poza tym przywodzi ono na myśl drobną nieprzyjemność… Ale teraz patrzę sobie na nie i myślę, że nie ma bardziej wakacyjnej fotki, która mogłaby trafić na kartę kalendarza w pierwszym miesiącu wakacji. No właśnie, wakacje. Po to polecieliśmy w grudniu na Dominikanę – żeby zrobić sobie wakacje, mniej więcej w połowie naszej podróży dookoła świata. Przeczytajcie.

Przylecieliśmy prosto z Buenos Aires, gdzie kilkanaście godzin wcześniej popełniliśmy największy grzech, zajadając się stekiem w wigilię bożego narodzenia. Przylecieliśmy na wakacje, mniej więcej w połowie podróży dookoła świata. Przylecieliśmy trochę zbyt późno, bo w środku nocy, aby pchać się do hostelu, a jednak zbyt wcześnie, bo w środku nocy, aby rozpocząć dzień od śniadania i kawy. Łapaliśmy więc odrobinę snu na lotniskowych krzesłach, a potem, kiedy już słońce zaczynało wznosić się nad horyzontem, łapaliśmy łakomie powietrze, duszne i wilgotne, szybko przypominające funkcjonowanie w klimacie tropikalnym.
Dominikana, ach Dominikana!
Dominikana, ach Dominikana. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, potem sylwester, rajskie plaże, Karaiby. Trochę spacerów, ale generalnie to wakacje. Chwila oddechu, po intensywnym zwiedzaniu i niemal codziennej zmianie miejsc, które rozpoczęliśmy we wrześniu.
Szybka ulewa nie przyniosła ulgi. Taksówkarze byli zdziwieni, że nie chcemy zabrać się z nimi do miasta. No jak to? Turysta i nie jeździ taksówką?
My, zaś, trochę po omacku szukaliśmy, gdzie można złapać lokalny autobus, który zawiezie nas do celu. Nie spieszyliśmy się, bo w drugi dzień świąt, wcześnie rano nie było za bardzo kogo zapytać, ale też dlatego, że rezerwację noclegu – miłego, w pełni wyposażonego apartamentu z dostępem do basenu – mieliśmy dopiero od południa. Zamierzaliśmy więc dotrzeć do celu, zjeść śniadanie, poszlajać się tu i ówdzie, zajrzeć na plażę, a następnie zrzucić toboły, wskoczyć do basenu, wykąpać się w morzu, wskoczyć do basenu ponownie i ponownie wybrać się na plażę. Taki to był plan na drugi dzień świat i pierwszy dzień wakacji.



Trasa z lotniska Punta Cana do miejscowości Dominicus przebiegła bez problemów. Przesiadaliśmy się tylko dwa razy na długości 70 km i koło 8:30 podziwialiśmy ponownie palmy i morze karaibskie. Można powiedzieć, że nasza przygoda w Ameryce Południowej zatoczyła krąg, bo wyruszaliśmy z Nowego Yorku do Kolumbii, a potem, po odwiedzeniu Ekwadoru, Peru, Boliwii, Chile i Argentyny, wylądowaliśmy na Dominikanie właśnie. Przed nami jeszcze druga część podróży na innych kontynentach, ale teraz? Teraz już mam w głowie ten basen i widok morza o zachodzie słońca.
Ale najpierw basen. Znad kawy i naleśnika, wysyłam wiadomość do właściciela obiektu, bo może da się zostawić plecaki i wskoczyć do basenu, żeby nie łazić z wszystkimi tobołami na plażę. Tutaj, na Dominikanie jeszcze wcześnie rano, ale w Polsce – bo chyba zapomniałem dodać, że właścicielem lokalu w Dominicusie jest Polak – popołudnie.
Odpowiedź od rodaka przychodzi niemal od razu…
Jesteśmy w podróży od czterech miesięcy. Raczej udało nam się unikać przypałów i naprawdę niebezpiecznych sytuacji.
Przeżyliśmy owianą – niebezpodstawnie – złą sławą Kolumbię, gdzie np. miejscowi ostrzegali nas byśmy kończyli przebiegające w niezwykle milej atmosferze spotkanie i czym prędzej udali się do naszego noclegu, a o nerwowej atmosferze, która nastała nagle po zapadnięciu zmroku świadczyły zarówno pospiesznie zamykane stalowe żaluzje właściciela sklepu, jak i gasnące uśmiechy na twarzach naszych nowopoznanych przyjaciół. Tylko najedliśmy się strachu, kiedy korzystaliśmy po zmroku z mototaksi w miejscowości Minca, Aniki motor pojechał w prawo, a mój kierowca popędził prosto.
Udało nam się odzyskać zgubioną kartę kredytową w Peru, przeżyliśmy trzęsienie ziemi na dnie kanionu Colca, i przeżyliśmy podróże autobusami po Ameryce Południowej, autobusami – dodajmy – które wyglądały jakby jakaś pandemia wskrzesiła je ze złomowiska, na którym leżały dobrych kilkadziesiąt lat.
Przeżyliśmy incydenty związane z naciąganiem, podwyższoną ceną czy kradzieżą karty do aparatu przez osobę, która miała ten aparat naprawić.
Polak Polakowi wilkiem, także w święta i także na Dominikanie
Wszystkie te historie, podobnie jak i problemy i stresowe sytuacje, które miały miejsce w dalszej części podróży, wspominam teraz z uśmiechem, ale nadal, choć minęło już sporo czasu, nie mogę pozbyć się goryczy, poczucia rozczarowania, jakie stało się naszym udziałem właśnie na Dominikanie.
… „Pokój będzie dostępny od 12. Nie można przyjść wcześniej”.
Ok. Dopytam chociaż o ten basen.
„Nie mamy aktualnie dostępu do basenu, trwają negocjacje…”
Serio?! WTF! Przecież otwierające ofertę zdjęcie mami właśnie widokiem na błękitną toń basenu.
To przecież pierwsze, wymarzone wakacje w trakcie podróży. To drugi dzień świąt. I jeszcze ta trzecia wiadomość od rodaka: „Trzeba było nie rezerwować na ostatnią chwilę. Możesz odwołać rezerwację bez możliwości zwrotu środków”, która to wcale a wcale nie zabrzmiała, jakby życzył nam wesołych świąt.



Ta kumulacja i szybki przelot z raju do piekła spowodowały, że lekko się zagotowałem. Zwłaszcza, że booking utrudnia od jakiegoś czasu zgłaszanie takich nierzetelnych ofert, ale przeżyliśmy już wcześniej trochę i nie zamierzałem psuć sobie dnia jakimś tam polusem – oszustem. Dwa szybkie wdechy, rzut oka na dostępne oferty i pogodzony ze stratą złotówek, klikam rezerwuj w innym miejscu.
Ciśnienie schodzi i w przypływie rozluźnienia wysyłam rodakowi pozdrowienia i życzenia „Wesołych Świąt”. Wydaje mi się, że osiągnąłem wtedy super zen stan i życzenia były mega szczere.
Cóż. Apartament okazał się mieć kradzione zdjęcia, niezgodny z rzeczywistością opis, a polski host był zwykłym januszem biznesu i chamem. Finalnie – po kilku dniach – booking zwrócił nam kasę, ale niesmak pozostał. Ta kumulacja była dla mnie najbardziej przykrym momentem podróży, ten zawód, który Polak Polakowi sprawił, nadal nosi w sobie ten gorzki smak rozczarowania.
Rozczarowaniem nie była za to wycieczka na rajską wyspę z agencją, która organizuje trip w odwróconej kolejności niż pozostałe firmy. To był strzał w dziesiątkę, bo miejsca, które odwiedziliśmy, widzieliśmy bardziej prywatnie. A te wyglądają jak z folderów.
Z resztą zobaczcie zdjęcia.















Pisałem już, że pobyt na Dominikanie miał być wakacjami w trakcie podróży dookoła świata. Czy podczas takiego tripu trzeba wypoczywać? Oczywiście. Patrząc na zdjęcia można powiedzieć, że cały czas mamy wakacje. Ale to, czego nie widać, to zmagania z codziennością, która czasami nie jest kolorowa, jak na zdjęciach. Męczą długie podróże z przesiadkami, spanie na lotniskach, czy codzienne pakowanie i rozpakowywanie dobytku. Męczą również nieoczekiwane zdarzenia. Jak opisane powyżej.
W drodze do Las Galeras, czyli ile osób pomieści colectivo?
Ale teraz, przenieśmy się na północ, do Las Galeras. Te przenosiny trwały ładnych kilka godzin… wystartowaliśmy o ósmej rano z Dominicusa. Dojechaliśmy do Bayahabe. Całe 5 km. Stamtąd kolejnym colectivo, czyli busem zgarniającym po drodze wszystkich, który chcą wsiąść i pojechać dalej, skąd pewnie żart zaczynający się od pytania „ile osób zmieści się w colectivo” i następującym po nim odpowiedzią: „Jeszcze jedna”. No więc jeszcze jedna osoba wsiadała na każdy z kolejnych przystanków w drodze do La Romana. W La Romana przesiedliśmy się do lepszego busa w kierunku Santo Domingo, na którego obrzeżach ponownie zmieniliśmy autobus. Trzy godziny, dwie empanady i jeden przystanek na siku później, byliśmy już w Samanie, skąd już tylko jeden busik, dzielił nas od Las Galeras.












Małe, gwarne miasteczko, z dużą ilością lokalnego kolorytu i zdecydowanie mniej w nim turystów. A nocleg do którego trafiliśmy, to już w ogóle cudo. Cisza. Spokój. Relaks. Morza szum, ptaków śpiew, basen, palmy i super miła właścicielka, która przeprowadziła się na Dominikanę z Niemiec.
O gościnie w Gecko Azul, gdzie spędzaliśmy czas przed Sylwestrem i rozpoczęliśmy Nowy Rok możecie przeczytać we wpisie poniżej.
Siedem pięknych plaż, czyli żegnaj stary i witaj Nowy Roku
A jak zaczęliśmy Nowy Rok?
Po śniadaniu siedziałem na tarasie, słuchałem oceanu, spoglądałem raz na soczystą zieleń, raz na ocean właśnie i myślałem sobie, że to jeden z moich najlepszych pierwszych stycznia w życiu. Aż nie chce się wyjeżdżać. No ale Meksyk czeka! Ale wcześniej trzeba dojechać na lotnisko, które znajduje się po drugiej stronie wyspy.















I znów kilka godzin w pełnym autobusie, tak pełnym, że części ludzi siedzi w przejściu miedzy siedzeniami… na plastikowych krzesełkach rozdanych przez kierowcę.
Z czasu spędzonego w Las Galeras i okolicach jestem mega zadowolony i cieszę się, że poza szybkim rzutem oka na atrakcje w Dominicusie, zdecydowaliśmy się pojechać w mniej turystyczne miejsca Dominikany, bo w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Boca Chica, a to ze względu na bliskość lotniska.
Miejscowość jednak odebraliśmy jako zło wcielone. Głośna, gwarna, zasypana śmieciami. Nawet plaża, z której słynie ta miejscowość była przepełniona turystami, miejscowymi i sprzedawcami wszystkiego co tylko jest możliwe. Nie wiem, czy tak wygląda tam każdy dzień, czy jest następstwem sylwestrowych szaleństw. Jesteśmy natomiast pewni, że nie byłoby to miejsce do odpoczynku dla nas.

Jak Dominikana wygląda naprawdę? Mam nadzieje, że poza tymi miejscami, które są popsute przez turystów, wygląda tak jak na półwyspie Samana, gdzie czas płynie niespiesznie, czujesz się bezpiecznie, ludzie uśmiechają się do siebie i można znaleźć bezludne plaże na których rosną palmy 🙂